Autor Wiadomość
kszzzz
PostWysłany: Nie 22:19, 14 Kwi 2019    Temat postu:

Ja bardzo lubię proste scenografie i stroje, nawet w klasycznych sztukach, bo teatr - to jest teatr, a nie naśladowanie rzeczywistości, ale wszystko musi być z głową i uzasadnione, a nie tylko paranoją reżysera.
A nagość w teatrze prowincjonalnym, tzn znajdującym się poza Warszawą albo Krakowem, to dzisiaj nieodłączna część każdej sztuki - to chyba sposób na przyciąganie widzów...
hajdi
PostWysłany: Sob 16:32, 13 Kwi 2019    Temat postu:

Współczuję ! Nie warto wybierać się na takie pseudo nowoczesne spektakle.
Właściwie to ja nie cierpię nowoczesnej sztuki w teatrze Embarassed
multilatek
PostWysłany: Sob 12:12, 13 Kwi 2019    Temat postu:

W ostatnim tygodniu marca, w Teatrze Nowym im. Kazimierza Dejmka w Łodzi odbyła się premiera nowej sztuki pt. Utracona cześć Barbary Radziwiłłówny. W niedzielę dnia siódmego miesiąca kwietnia stawiłem się, aby ją obejrzeć.
Ponieważ wielu historyków interesowało się tą postacią i jest ona dokładnie opisana w wielu publikacjach, przeto nic dziwnego, że zainteresowali się nią również twórcy teatralni. Nakręcono o niej film z Jadwigą Smosarską(1936), wystąpiła w serialu o Królowej Bonie (Anna Dymna) i miała poświęcony sobie film „Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny” Nie jest, zatem Barbara R. postacią zapomnianą. Siadając, zatem na widowni, klika dni po premierze, byłem nieco zaskoczony, że widownia nie jest zapełniona do końca. Zastanawiałem się też nad tytułem spektaklu. Jaki to fragment jej życia posłużył autorom za kanwę opowieści?
Przedstawienie rozpoczyna prolog wygłoszony przez postać ubraną a w strój gimnastyczki akrobacyjnej trzymającej w ręce szarfę do ćwiczeń. Pani narrator wprowadza widzów w czasy „złote” przedstawiając postacie dramatu. Zabieg słuszny, bo nie każdy tego dnia pamięta o istnieniu sióstr Zygmunta Augusta, braci Barbary i wieku króla ojca. Scenografia nie sugeruje żadnego miejsca. Akcja, jak wiadomo, będzie się rozgrywać w Wilnie i na Wawelu, ale scenograf uznał, że sterta skrzyń i jakieś schody wystarczą. Nie to jest najważniejsze w teatrze. Niech mu będzie. Kostiumy aktorów akceptowalne. Królowie nie chodzą bez przerwy z koronami na głowach, jak to przedstawiają seriale telewizyjne.
Akcją oparto w całości na tekście Zbigniewa Kuchowicza. Barbara recytuje swój list do Zygmunta, w którym zapewnia go o swoim oddaniu. To znany list, zachowany w zbiorach wawelskich.
Wiadomo, że zaraz wybuchnie konflikt. Król zawrze tajemny ślub i jego ujawnienie wywoła burzę. Burza wybucha. W dziwacznych formach, bracia Barbary, marszałkowie Kmita i Tarnowski wygłaszają patriotyczne kwestia. Reżyser każe im krzyczeć, to z proscenium, to z balkonów. Wydzierają się strasznie gęsto przy tym klnąc w bardzo współczesnej formie. Król również rzuca q..ami na prawo i lewo. Golutką Barbarę wciągają na scenę w przezroczystej wannie a król prezentuje królewskie pośladki. To też duch współczesnego teatru. Spór o królewskie prawo do ożenku przebiega zgodnie z historyczną prawdą.
Po przerwie zaczynają się pojawiać w sztuce jakieś elementy komiczne. Bona pakuje walizki i rzuca żarcikami, żartuje sobie Izabela. Narratorka machając szarfą gimnastyczki opowiada o swobodzie obyczajowej litewskich dam. Robi się jakoś weselej, tylko za moment na sceną wczołga się chora Barbara R. obwieszona kolorowymi balonikami. Po koronacji umrze i weźmie jeszcze udział w rozmowie wyjaśniającej przyczyny śmierci. W dalszym tle padnie otruta Bona.
Wychodząc miałem wrażenie, że twórcy tego spektaklu nie wiedzieli do końca, co chcą powiedzieć. Jeśli chcieli pożartować, to nie powiedzieli, z czego żartują. Sztuka nie jest komedią historyczną, choć pewne oznaki zmierzania ku żartom można było zauważyć. Można było coś tam wspomnieć o temperamencie Barbary i jej licznych kochankach, ale, jak widać, nie wypadało. Na cześć Barbary R. nikt nie nastawał.
Prawdziwą klęską spektaklu była dopiero lustracja muzyczna. Aktorzy kilka razy podrygiwali w takt jakichś angielskich piosenek, granych na przesterowanych wzmacniaczach, na granicy wytrzymałości słuchu normalnego człowieka. Komu były potrzebne te wrzaski? Co miały wyrażać? Nie rozumiem.
hajdi
PostWysłany: Pon 15:35, 26 Lut 2018    Temat postu:

Krystyna Janda wzięła się za operę Shocked
Co ja ugryzło Question
Koniecznie chce być taką młodą, gniewną. Niewiarygodne Exclamation
multilatek
PostWysłany: Pon 13:40, 26 Lut 2018    Temat postu:

W niedzielę 25 lutego wybrałem się na Straszny Dwór w łódzkim Teatrze Wielkim. W tym samym teatrze był to już trzeci albo czwarty raz. Różne były to wystawienia, bogatsze i zupełnie oszczędne. Bywały zespoły wielkiej klasy. Dziś panie dobrze, panowie średnio, ale to zawsze tak bywa, że zdarzy się chrypka, lub śpiewak ma słabszy dzień. To można zrozumieć.
Gorzej, kiedy za robotę weźmie się napędzany ideą zdolny reżyser. Wtedy do katastrofy już blisko.
Przeżyłem zatem kilka niespodzianek, na które ponarzekam.
Pierwsza, od której mało mnie szlag nie trafił. W połowie uwertury, kurtyna idzie do góry i odkrywa to co zwykle, obóz z grupą wojaków ubranych zgodnie z koncepcją reżysera. Widzę zatem grupę ni to legionistów, ni powstańców styczniowych. Niech tam. W końcu Moniuszko określił czas akcji opery na wiek szesnasty/siedemnasty. Dwieście lat, nie problem.
Zaskoczenie polega jednak na tym, że ta scena to scena mszy w obozie. Centralne ustawiony ksiądz wymachuje rękami nad klęczącym wojskiem, które na kolanach całuje go po rękach. Ksiądz dyryguje rycerzami cały czas kręcąc się po scenie i kropi wojsko, kiedy po pożegnaniu schodzą ze sceny.
W pierwszej scenie aktu pierwszego, kiedy lud oczekuje paniczów, wśród chłopów widać proboszcza, któremu chłopi oddają należny szacunek.
Oczekiwałem już, że w czasie przerwy, jakiś kościelny przejdzie się z tacą po widowni.
Innym znakiem czasu jest ruch sceniczny. Są w Strasznym Dworze sceny statyczne. Należy do nich chór dziewcząt, którym spod igiełek kwiaty rosną. Później dziewczęta wróżą lejąc wosk. Reżyser uznał, że scenę te należy ożywić. Cały fraucymer biega więc po scenie wymachując długim na trzydzieści metrów obrusem. Maniera ta przypomina mi współczesne strony internetowe, których koniecznym elementem są migające animacje, bo oko musi śledzić jakieś poruszające się plamki. Bez tego widz czułby się niekomfortowo. Również polonezowa aria miecznika jest odtańczona przez niego samego i resztę towarzystwa. Żałośnie to wygląda i sztucznie.
Ostatnim elementem, którego się czepiam, to przestawienie mazura. Mazur tańczy w Strasznym Dworze po przybyciu kuligu. To chyba taka łódzka maniera, bo nie widziałem tego w Warszawie. Opuszcza się mazura, choć cały balet stoi na scenie, aby po zakończeniu spektaklu, cześnik nakazał mazura. Uznano, że tak będzie lepiej. Może i jest, ale mnie wkurza, kiedy ktoś udaje, że ulepszył dzieło Moniuszki.
Sprawdziłem, że reżyserem spektaklu jest Krystyna Janda.
Gratulacje.
hajdi
PostWysłany: Pon 22:25, 18 Gru 2017    Temat postu:

Obejrzałam ze wzruszeniem tę "Czarną Balladę" o Wujku 1981.
To moja historia, moja ziemia, mój heimat Exclamation
Mieszkałam wtedy mniej więcej w połowie drogi między Wujkiem, a Bazyliką Panewnicką (chociaż wtedy nie była jeszcze bazyliką, ale tak autorzy napisali).
Ze wzruszeniem słuchałam mojej gwary, w której wzrosłam. Słuchałam jej jak najpiękniejszej muzyki. Dla mnie to był piękny spektakl.

Nie była to transmisja na żywo, jak napisałam w SB, tylko odtworzenie premiery sprzed roku. Nic nie wiedziałam w owym czasie, że takie widowisko powstało.
http://www.teatrslaski.art.pl/strefawidza/spektakl/79
hajdi
PostWysłany: Nie 9:59, 19 Lut 2017    Temat postu:

Zazdroszczę Ci Kszuniu takiego wspaniałego spektaklu. Skrzypka na dachu znam jedynie z filmu Sad Nasz teatr nigdy nie pokusił się o przedstawienie tego pięknego musicalu Sad Może scena za mała Question
kszzzz
PostWysłany: Nie 9:11, 19 Lut 2017    Temat postu: Teatr

Jednak zakładam wątek o teatrze Smile

Wczoraj byłam w Teatrze Muzycznym w Gdyni na "Skrzypku na dachu". Kiedyś, ze 30 lat temu już byłam na :Skrzypku na dachu" w tym teatrze, jeszcze przed przebudową. Tamten "Skrzypek" był świetny, ale ten jest znakomity pod każdym względem. Trwa prawie 3,5 godziny z jedną tylko przerwą, a w ogóle się nie dłuży ani nie męczy. To najlepszy "Skrzypek na dachu" jakiego kiedykolwiek widziałam, lepszy nawet od filmu. I chyba w ogóle najlepszy musical jaki oglądałam, a widziałam ich trochę, nawet w Londynie...
Dekoracje były bardzo oszczędne, ale w tle pojawiały się obrazy Marca Chagalla, dyskretnie, nie narzucająco się, niektóre częściowo animowane. Pasowały znakomicie! Oświetlenie to bajka, to ono tworzyło nastrój i rzeczywiste dekoracje. A choreografia, umiejętności wokalne i gra aktorów wspaniałe!

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group